niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 12 ZAKOŃCZENIE

    Szybko pochowano Elsę. Może po to, by Jack nie mógł na nią patrzeć i wmawiać sobie, że żyję. A może po to, by ukryć wszelkie ślady jej istnienia. W każdym razie jej grób już dwa dni po tym wydarzeniu stał na najwyższej górze na biegunie. Jack bywał tam częściej niż powinien. Wpatrywał się w niego i pytał: Czemu?
  W jednostce dowiedzieli się o jej śmierci dopiero tydzień po wypadku.Na początku wiedzieli o tym tylko Strażnicy. Zajęło im sporo czasu, by się tam dostać. A potem bali się im powiedzieć. Pierwsza dowiedziała się Ines i to ona pomogła wejść strażnikom do jednostki. Wytypowano Wróżkę Zębową, aby powiedziała im o strasznym losie Elsy.
 Wszyscy rozpaczali. I ci, którzy znali ją bardzo dobrze i ci, którzy traktowali ją jako szefową. Ale najbardziej rozpaczali jej przyjaciele.
  Melisa siedziała na swoim łóżku. Ubrana na czarno, blada, smutna. Łzy spływały jej po policzkach, a ona już tego nie kontrolowała. Chciała być sama i z wszystkimi, śmiać się i płakać, krzyczeć i szeptać. Zastanawiała się, po co jej jest moc uzdrawiania, skoro nie może jej pomóc. Przypominała sobie Elsę, kiedy jeszcze żyła. Jak pierwszy raz się zobaczyły, jak się nienawidziły, jak ktoś zamknął je w pokoju, by się pogodziły. Jak się przyjaźniły i zżyły. Ale jedno wspomnienie była na tyle silne, że pamiętała je teraz, kiedy już jej nie ma.
   -Ty...-powiedziała niepewnie Melisa. Już wtedy byłą bardzo żywiołowa, ale uspokajała się w pobliżu przyjaciółki-...byłaś tam na zewnątrz, nie?
-Jasne, a ty nie?-zapytała zdziwiona Elsa.
-Nie, to znaczy byłam, ale sama rozumiesz, miałam dwa lata. Nic nie pamiętam. Czy...mogłabyś mi opowiedzieć?
-Co?
-No, jak tam jest...
Elsa zachichotała i opadła na łóżko. Teraz leżała obok Melisy i obie wpatrywały się w sufit.
-Świat jest okropny. Ale mogę opowiedzieć ci co nieco o którejś z pór roku. Którą wybierasz?
-A co to są pory roku? To coś jak pory dnia? Opowiedz mi o wszystkich!
-No dobrze. Pór roku jest cztery. Zaczniemy od wiosny. Następuje po zimie, o której powiem potem. W czasie wiosny na ziemi rośnie zielona trawa. Rano osiada na niej rosa, takie małe kropelki wody, jak chodzisz bosymi stopami, to potem są całe mokre. Słońce świeci delikatnie, ptaki rozpoczynają swe trele. Ludzie, którzy mają alergię zaczynają kichać przez pyłki kwiatów.  Potem następuje lato. Bardzo ciepłe. Wręcz gorące. Nie za bardzo je lubię, sama rozumiesz. Rośliny dojrzewają, pojawiają się pierwsze warzywa i owoce. Ludzie wyjeżdżają na wakacje nad morze, w góry. Jedzą lody, by tylko się ochłodzić. Następnie przychodzi jesień. Liście, które dotąd były zielone stają się brązowe i opadają na ziemie. Zaczynają się zbiory. Wszystko dojrzewa i przygotowuję się do zimowego snu. Ludzie chodzą parkami szurając liśćmi. Padają deszcze, cały czas jest mokro. Aż w końcu przychodzi zima. Moja ulubiona pora roku. Zima. Pada śnieg, jest zimno. Dzieci lepią bałwany, rozpoczynają się bitwy na śnieżki, zjeżdżają na sankach. Wtedy, najlepiej ukrywało mi się moc. Nikt nie był zdziwiony lodem, czy śniegiem. 
-Świat nie jest okropny-rzekła zafascynowana Melisa.-Jest piękny...
Elsa miała wtedy rację mówiąc, że jest okropny. Jak mógł na to pozwolić?! Na śmierć kogoś tak ważnego?!
Znów zapłakała na głos. Ból, który przeżywała był niczym ciernie oplatające ją z każdej strony. A im więcej wspomnień przywoływała, tym bardziej bolało.
 Alec szedł korytarzami jednostki. Pierwszy raz od wielu lat zrezygnował z teleportacji. Wyszedł właśnie od Lukasa i szedł do Melisy. Jako jedyny starał się nie pokazywać, jak bardzo cierpi. Elsa była...wyjątkowa. Pamiętał, jak na niego wpadła, a on próbował się teleportować. Jak razem z nią i Melisą próbowali uciec. Jak je zamknął, kiedy nie były przyjaciółkami. Pamiętał ich pierwsze spotkanie.
     Wtedy był jeszcze opasłym, gburowatym chłopakiem. Pośmiewiskiem wśród innych. Załapał się zaledwie do szóstego batalionu. Nie potrafił jeszcze się dobrze teleportować.
 Szedł wtedy korytarzem, kiedy pan Albert przyprowadził jakąś zagubioną dziewczynę. Była nie brzydka, ale wyglądała na przestraszoną.
''Kolejna do kolekcji?-pomyślał zgryźliwie-Ciekawe co ta na mnie wymyśli....''
Pan Albert coś do niej powiedział, a potem zaczęła do niego podchodzić.
-Cześć...-powiedziała cały czas bawiąc się palcami
-Cześć.-odpowiedział i już chciał się usunąć, kiedy usłyszał znów jej głos
-Jesteś Alec, prawda? 
-S-skąd wiesz?
-Albert mi powiedział...
-ALBERT?! Ty mówisz do niego po...IMIENIU?!
-A ty nie? 
-Nie, nikt do niego tak nie mówi. Musisz być wyjątkowa, skoro tak cię traktuję. Jak masz na imię? Moje już znasz.
-Elsa-wyciągnęła do niego rękę, ten nią potrząsnął i rozległ się głos pana Alberta. 
-Alec, zabierz Elsę do swojej kwatery. Pilnuj ją. Bliźniaki uciekły, muszę to opanować. 
-Tak jest, panie Albercie.
Zabrał ją do swojego pokoju. Usiadła niepewnie na fotelu, a on na przeciw niej. Porozglądała się po pokoju i rzekła niechętnie.
-Więc to w takim miejscu będę  mieszkać przez całe życie?
Nie musiał na to odpowiadać. Elsa wstała i rozglądnęła się po pokoju. Wszędzie było pełno jedzenia.
-Więc ty naprawdę tyle jesz...
-Zaraz, a co ci do tego?!
-Wiem, że jesteś w ostatnim batalionie, nie chciałbyś być...wyżej?
-A po co mi to. Tak mi dobrze.
Kucnęła przed nim i złapała go za ręce.
-Masz cudowną moc. Bardzo by się przydała. Musiałbyś skoczyć chociaż do czwartego batalionu.
Zaskoczyła go szczerość dziewczyny, którą poznał zaledwie kilka chwil wcześniej. 
-Pomogę ci.
-Ta, jasne. A potem jak inne będziesz się śmiała.
-Alec...-zaśmiała się Elsa.-Jestem na ty z Albertem, kazał ci mnie pilnować, wiem o tym miejscu więcej niż ktokolwiek z was, a jestem tu kilka godzi. Myślisz, że jestem taka jak inne?
Alec uśmiechnął się i niechętnie zgodził się na pomoc. Elsa chodziła chwilkę po pokoju tam i z powrotem, aż w końcu uśmiechnęła się chytrze.
-No dobrze, Alec-powiedziała poważnie-Od dziś, będziesz chodził na basen i siłownie codziennie, a zamiast jeść, będziesz o jedzeniu mówił.
-Mówił?
-Tak, mówił, PĄCZUSZKU.
W tym momencie coś się w nim zagotowało. Wstał i podszedł do niej. 
-Tego pączuszka, ci nie wybaczę, cukiereczku.
Elsa pomogła mu zmienić się z opasłego chłopaka w przystojnego faceta. Teraz zamiast go wyśmiewać, wszystkie go pragnęły. Ale on nie chciał ich. Chciał kogoś wyjątkowego.
 Spostrzegł się, że płacze, otarł twarz i wszedł do pokoju Melisy.
Ta spojrzała tylko na niego i smutno się uśmiechnęła.
-Hej...-powiedział.-Wracam od Lukasa. Jak się trzymasz?
-Mam już dość. Nie wierzę, że umarła. Mam wrażenie, że to jakiś idiotyczny sen grupowy i że ona zaraz tu wróci. Chcę, by wróciła.
Przytuliła się do przyjaciela. Teraz oboje płakali.
-Jak czuje się Lukas?-zapytała wracając do swojej poprzedniej pozycji.
-A jak ma się czuć? Musieliśmy go przywiązać, bo cały czas się rzucał. Dostał ogromną dawkę środków uspokajających, ale nawet to nie pomaga. Obwinia Jack'a za to, co się stało. Mówi, że się zabije, ale sama rozumiesz, że nie może. W końcu on powinien zostać ''szefem'' jednostki. W końcu był jej narzeczonym...
   Lukas był przywiązany do swojego łóżka. Był do niego przykuty. Ale nadal rozpaczał. W końcu umarła miłość jego życia. Wiedział, że cierpiała. Przez niego. Przez tego pieprzonego dupka. Ale to nieważne. Jego ukochana Elsa umarła. Po wielu próbach ucieczki przestał próbować. Zamknął oczy i przypominał sobie ją, kiedy jeszcze żyła. Pamiętał, jak ją omijał. Jak słyszał o niezwykłej dziewczynie, ale nie wiedział, że to ona. Pamiętał ten dzień...
     Wtedy był jednym z mięśniaków, którzy podrywają każdą laskę, która stanie im na drodze. ''Przyjaźnił'' się wtedy z Larrym i Onufrym. Ten pierwszy z mocą powietrza,a drugi z mocą uzdrawiania. I co rano po jednostce trójka mięśniaków przechadzała się i ''obczajała lepsze sztuki''. To była już tradycja. Wtedy każda dziewczyna szykowała się, stroiła, pindrzyła, aby tylko któryś z nich na nią spojrzał. 
   Tylko dwie nie były nimi zainteresowane. Szły w towarzystwie Aleca. Po tej jego diametralnej zmianie spokojnie mógłby należeć do tej paczki. On jednak gardził nimi. Elsa razem z Melisą zawzięcie o czymś rozmawiały, a Alec tylko chichotał czasami. 
-Kto by pomyślał, że taki idiota dostanie taką samą moc jak ja-powiedziała na głos Melisa, kiedy przechodziły obok paczki.
-Jak mnie nazwałaś suko?-Onufry prawie się na nią rzucił.
-Grzeczniej proszę!-odkrzyknęła dziewczyna.
-Ekhem-wtrąciła się nagle Elsa.-Nie kłóćmy się, dobrze. Onufry, tak? Wybacz jej, jest trochę...porywcza. 
Onufrego zatkało. Pierwszy raz, ktoś nie atakował go, ale mówił spokojnym głosem. Wyciągnęła Melisę i zaczęła się cofać.
-Faktycznie idiota-odrzekła do Melisy. 
Teraz Onufry zwariował. Już pędził do Elsy, już się na nią rzucał z pięściami, kiedy poczuła, że czyjaś ciepła dłoń łapie ją za rękę i ciągnie przed siebie. Zdezorientowana biegła za wybawicielem. Otworzyła oczy i ujrzała Lukasa. Wybił szybę jednej z kwater, następnie złapał za szklankę wody stojącą na stoliku i oblał nią dziewczynę, do której należała. Błyskawicznie zamieniła się w syrenę i spojrzała pytająco. Złapał ją za gardło i rzekł:
-Krzycz, dopóki się nie zmienisz.
Zaczęła wydawać odgłosy podobne do krzyku, śpiewu i szeptu razem wziętych. Elsa była bardziej niż zaskoczona. Kiedy ujrzała, że Onufry ich dogania, chciała coś powiedzieć, ale już biegła dalej. 
  Byli teraz w jakiejś obcej kwaterze. 
-Dobra, Onufrego zatrzymają na jakiś czas, aż dojdzie do siebie-powiedział Lukas uśmiechając się do przerażonej Elsy.-Hej, nie bój się. Nie bój się.
-Jak mam się nie bać.-odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i włożyła go za ucho.-Jestem tu wystarczająco długo, żeby się ciebie bać.
-Aż taki straszny jestem?
-Śmiejesz się z innych, popychasz, zabawiasz się z laskami, bijesz się...
Wymieniałaby dalej, ale Lukas przygwoździł ją do ściany i zamknął usta pocałunkiem.
-I całujesz każdego kto popadnie-silnie ''dała mu z liścia''. Potem wybiegła z kwatery i stanęła oko w oko z Onufrym. Był zakuty, ale cały czas się rzucał.
 Wściekła Elsa zamroziła mu usta i kajdany tak, że upadł. 
-Nawet. Nie. Próbuj.-wycedziła przez zęby pochylając się.
Miała charakterek, ale potrafiła być też urocza, współczująca, dobra. Wspaniała. A teraz jej nie było. Jak miał dalej z tym żyć.
  Długo nikt nie wchodził do jej kwatery. Wszyscy bali się tam wejść. Bali się, że wspomnienia wrócą. Mijał miesiąc za miesiącem, smutek przeradzał się w głuchą tęsknotę. Melisa z Alec'iem weszli do jej pokoju. Nadal unosił się tam jej zapach. Rześki i słodki. Ona otworzyła szafę. Dotknęła jej kombinezonów i przytuliła je, jakby chcąc poczuć jej uścisk. On stał za przyjaciółką i głaskał ją po ramionach. Puściła stroje jakby oparzona. Podeszła do łóżka. Usiadła na nim i gładziła je ręką. Idealnie pościelone. Jak zawsze. Na stoliku ujrzała jakąś kartkę. Złapała ją bez namysłu. Obejrzała ją szybko wzrokiem i zaczęła czytać na głos.
                                                       ''Drodzy moi!
  Pewnie, kiedy będziecie to czytali już dawno mnie tu nie będzie. Pewnie będę leżała w objęciach Jack'a gdzieś na najwyższej górze bieguna. Nie zamierzam do was wracać. Chcę zostać z nim i z nim żyć. A wy... Zastanawiam się nad tym odkąd zostałam ''szefem''. Jako jedyna z nielicznych pamiętam tamten świat. I jako jedyna z nielicznych znam wszystkie sekrety jednostki.
  Nie chcę, byście byli tu uwięzieni do końca życia. Nie wybierajcie mojego zastępcy. Wypuście wszystkich na ''tamten'' świat. Niech żyją według własnych zasad. Niech zakładają rodziny, wychowują dzieci. Kto będzie chciał niech zostanie.
  Mam tylko jedną prośbę, a jednocześnie zdradzę wam sekret. Nie może być na świecie więcej magicznych mocy niż para z każdej. Dlatego kiedy umiera ktoś nimi obdarzony, rodzi się w innej postaci. Nie pamięta poprzedniego życia, ale nie jest zwykłym noworodkiem. Albert twierdził, że jestem wyjątkowa, bo jestem jedyna z mocami lodu. Mylił się, bo pojawił się Jack.
  Z tego względu proszę, pilnujcie narodzonych i wytłumaczcie im, na czym polega ich moc. Niech to wiedzą od urodzenia. Ale nie zamykajcie ich już. Nigdy.
  Kolejną tajemnicą jest to, że moc bliźniaków jest wyjątkowa, ale to chyba już wiecie. Ale to nie wszystko. Oni powstali przez połączenie się dwóch osób z mocami. Doszło do jakiejś iskry i oboje posiadają nie tylko mocy swoich rodziców, ale też swoje własne. Powiedzcie im, że zostali tak podzieleni i nie mogli się dotykać, bo się ich baliśmy. Ja i Albert. Muszą ją opanować, kiedy wyjdziecie.
  Jestem ciekawa, kto to czyta. Jeżeli nie Melisa, Alec bądź Lukas, macie im wszystko przekazać. Jej powiedzcie, że jej moc może pomóc wielu ludziom, ale nie może się ujawniać się z tym tak szybko. Alec'owi powiedzcie, żeby nie teleportował się w towarzystwie innych ludzi. A Lukas...On sobie poradzi, wiem to. Przekażcie mu tylko, że...Naprawdę go kochałam. życzę mu wszystkiego najlepszego.
  Nie mam czasu pisać więcej. Pod moim łóżkiem znajduje się przejście do biblioteko Alberta. Nie pozwólcie, żeby te książki dostały się w niepowołane ręce.
  I pamiętajcie, cokolwiek by się nie działo zawsze będziemy rodziną. Jedną, wielką, magiczną, dziwaczną rodziną.
                                                                      Kocham was wszystkich,
                                                                                                    Elsa...''
Oboje płakali. Wtedy nie wiedziała, że naprawdę odejdzie na tamten świat. Planowała przyszłość, ale nic nie wyszło tak, jak miało być. Przyjaciele oczywiście musieli spełnić jej życzenie. Potraktowali to jako testament, ostatnią wolę.
         Dla Jack'a odejście Elsy było czymś niewyobrażalnym. Obwiniał się o to, że odszedł z jednostki. Że się z nią nie spotkał. Całymi dniami przesiadywał nad jej grobem. Tworzył jej lodowe posągi, do których mówił. Snuł się po parkach w nocy. Nie miał ochoty na nic. Chciał tylko, by wróciła. Zaniedbywał obowiązki. Dzieci powoli przestawały w niego wierzyć. Ale on miał to gdzieś. Przepełniony był bólem, który trawił go od środka. Zdecydowanie zaniedbywał obowiązki. Dawno nie wywołał żadnej śnieżycy, a kiedy padał śnieg, po kilku minutach topniał...
.
.
.
Od jej śmierci minęło 5 lat. Pięć długich, przerażających, smutnych lat. Jack starał się o niej nie myśleć, ale gdy tylko próbował, myślał o niej. I koło się zamykało. Strażnicy martwili się o niego, ale nie aż tak bardzo. jakby wiedzieli, że jutro będzie lepiej.
  Tego dnia wysłali go do siedziby Wróżki Zębowej, aby sprawdził, czy tam wszystko w porządku. Dziwne zadanie, ale przynajmniej mógł pobyć z dala od tego hałasu. Leciał z zimnym wiatrem, który ''próbował'' go pocieszyć. Wiał mocniej, potem słabiej, unosił go w górę i w dół. Ale Jack nie reagował. Zawsze to działało, ale nie dziś. Nie kiedy jest smutny.
  W siedzibie Wróżki nie było niczego niepokojącego. Znów hałas i trzepotanie małych skrzydeł. Nie chciał tu siedzieć dłużej niż to konieczne i zaraz wrócił na biegun. Popchnął drzwi patrząc cały czas w ziemię. Niechętnie popatrzył przed siebie. Zobaczył postać. Kobietę w sukni. Już chciał zapytać kim jest, ale porwał go Mikołaj odwracając go tyłem do dziewczyny.
-Jack! Już wróciłeś...-North wydawał się dziwnie zmieszany.-Chodź może....może...
-Spróbuj ciastek!-odezwał się nagle Zając wpychając mu do budzi jedno z nich.
-Kto to?-spytał Jack, kiedy przeżuł smakołyk.-Jakaś nowa?
-Aaa...ONA...Tak, można tak powiedzieć-Mikołaj próbował go zatrzymać, ale on już zmierzał do nieznajomej. Z tyłu strażnicy krzyczeli: ''Stój!'' i ''Wracaj!'', ale on udawał, że ich nie słyszy.
-Przepraszam...-odezwał się i postać odwróciła się.
   I ujrzał ją. Wyglądała jak jakaś księżniczka. Jeszcze piękniejsza. Rzekła:
-Cześć, Jack...
  Zemdlał.
  Słyszał jakieś głosy. Coś jak...Mikołaj...
-Naraziłaś go!-podnosił głos.

-Wiem, wiem...Ale nie widziałam go tak dawno. To...to  było silniejsze ode mnie.-zaraz odezwał się drugi głos. Był mu tak znany, a jednocześnie tak odległy. Upajał się nim.
-Elsa...?-rzekł otwierając oczy.
-Co mam robić?!-wykrzyknęła dziewczyna, na co zaraz dostała szybką odpowiedź:
-Zniknij!
-North!-oburzył się Jack.-Kto to był?! Kim ona jest?! Dlaczego przypomina mi ją?!
-Jack, Jack, Jack. To nie jest takie proste. Musimy wymazać ci pamięć, to za duży szok dla ciebie. Będziesz to przyswajał powoli.
-NIE!!!-krzyknął uderzając laską o podłogę. Siła była tak duża, że zamroziła Strażników. On natomiast zaczął się rozglądać.-Gdzie i kim jesteś?! Pokaż się tchórzu!
Usłyszał ciche westchnięcie, a potem pojawiła się przed nim kobieta. Elsa. Jej oczy były bardziej błękitne niż wcześniej. Włosy miały bardziej intensywny kolor.  Ale to była Elsa. Jego Elsa.
-Jesteś...aniołem?-spytał skołowany. Zaśmiała się, a brzmiało to jak tysiące małych dzwoneczków grających w tym samym momencie.
-Nie.-rzekła tylko. Czekał na następne pytania.
-Więc kim? Czy jesteś Elsą?
-Tak.
-Ja...Jak to możliwe?
-Usiądźmy i wszystko ci wytłumaczę.
Jack opadł na kanapę. Ona podeszła i delikatnie usiadła. Nie tylko wyglądała jak księżniczka. tak też się zachowywała.
-Jack, wierzysz, że mogłam...ożyć?
-Ja...nie...nie wiem...
-Przepraszam. Nie powinnam ci się pokazywać.-wstała nagle i przygładziła suknię.-Wymarzę ci teraz pamięć. Powoli.
Już podniosła rękę i miała nią zamachnąć, kiedy za nią złapał. Pociągnął ją delikatnie tak, że znów siedziała na kanapie. Cały czas, nie przerwanie dotykał jej ręki. Położył ją na swojej dłoni i drugą głaskał.
-Uśmiechnij się-rozkazał spokojnie. Uśmiechnęła się słabo, albo próbowała.

Już otwierała usta,  by coś powiedzieć, kiedy poczuła dotyk na swoich ustach. Poczuła dreszcz, który przeszedł jej całe ciało. Odwzajemniła pocałunek. To była najpiękniejsza chwila w jej życiu. To była ich chwila. Oboje chcieli, by trwała wiecznie.
Jack oderwał się od Elsy, która miała cały czas zamknięte oczy, zbliżył się do jej ucha i wyszeptał:
-Wierzę...
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko. Jack zaśmiał się.
-Kiedy umarłam byłam ''zawieszona'' pomiędzy dwoma drogami.-zaczęła wyjaśniać- Kiedy ludzie umierają albo idą do wieczności, albo są zsyłani na ziemię jako duchy, aniołowie stróżowie lub Strażnicy. Niestety, Księżycowi Opiekunowie nie wiedzieli gdzie mnie posłać. Moja dusza czekała, aż w końcu zszedł do mnie mój stary znajomy-Albert. Wyjaśnił, kim są. To ludzie, którzy za życia zasłużyli na takie miano. Księżyc obdarował ich mocami, które mogą powoływać zmarłych na odpowiednie stanowiska, ale sami nie mogą zejść na ziemię. Opiekunów jest trójka. Pierwszym jest jak już wcześniej wspominałam Albert. Księżyc ofiarował mu to stanowisko, bo nie uważał magii za przekleństwo, opiekował się nami i wierzył w nas. Drugą duszą jest twoja siostra.
-Emma?
-Tak, ona. Jest naprawdę piękną, silną kobietą. Zasłużyła sobie, bo wierzyła, że kiedy ktoś umiera, rodzi się jako ktoś inny. Całe życie wypatrywała cię z okna, myśląc, że kiedyś wrócisz. Trzecią osobą jest mężczyzna, który został pierwszym Opiekunem. Nie powiedziano mi dlaczego. Tylko, że nazywa się James.
Ale wracając. Albert powiedział, że nie wiedzą gdzie mnie przydzielić, ponieważ nie nadaję się na anioła stróża, ani na ducha, ani na Strażnika. Do wieczności też nie mogli mnie zesłać, bo trzymała mnie twoja miłość do mnie. Zdecydowali, że ześlą mnie na ziemię jako wolną duszę, a ja sama wpasuję się do otoczenia. Jak na złość zesłali mnie tuż przed tobą.
-Zaraz, jak to? Przecież cię nie widziałem...
-Tak, nikt nie mógł mnie zobaczyć, ponieważ byłam duszą. Za wszelką cenę próbowałam się z tobą porozumieć, dotknąć, przytulić, ale nic z tego. Odwrócona w stronę Księżyca powiedziałam: ''Jeżeli on mnie nie widzi, ja też nie będę na niego patrzeć'' i odeszłam. Nie miałam już swoich mocy ani ciała, więc co mogłam robić na ziemi. Poszłam do jednostki. Kazała mi to zrobić intuicja. I trafiłam idealnie na otwarcie. Byłam wzruszona, kiedy widziałam ludzi wychodzących z tego więzienia. Wszyscy byli przestraszeni i zachwyceni. Zamykali oczy i oddychali. Widziałam Melisę i Alec'a smutnych, ale wolnych. Nie widziałam Lukasa. Domyśliłam się, co się musiało stać. A potem widziałam jak znikają. Jak każdy kolejny człowiek idzie w swoją stronę. Jak się żegna. Aż w końcu zostałam sama. Nie miałam pojęcia ile potrwa mój stan. Kilka dni, miesięcy, lat? Zaczęłam oglądać ludzi. Ich zachowanie, gestykulacje, wygląd. Wcześniej nie zauważałam tego, co widziałam wtedy. Widziałam jak się zakochują. Potem ranią. Potem wracają i znowu ranią. Poznałam ich zachowania. I dzieci. Jak dorastają, jak kończą swoje osiemnaście lat. To działo się tak szybko. A ja lubiłam patrzeć, jak to wszystko się dzieje. I tak było przez pięć lat. Pewnego dnia, podczas pełni Księżyca Opiekunowie mnie wezwali. Powiedzieli, że nadal nie nadaję się na żadną z posad, ale że dużo się nauczyłam, a oni wymyślili coś idealnie dla mnie. Przemienili mój wygląd, odzyskałam swą moc i zyskałam inne. Teraz mogłam się z tobą zobaczyć. Poleciałam do Strażników i oni tak samo bali się tobie powiedzieć. Ustaliliśmy, że będziemy powoli mówić ci, co zaszło, aż twój umysł całkowicie w to uwierzy. Ala zjawiłeś się. I...to stało się szybciej niż wszyscy myśleliśmy.
-To wszystko jest  takie...piękne. Jak ty, Elso.
Znów ją pocałował. Ona jednak odsunęła się od niego. Przygryzła dolną wargę i wstała z kanapy.
-Na to jeszcze przyjdzie pora.-powiedziała i machnęła ręką. Strażnicy odmarzli.-North, zabieram Jack'a. Sam rozumiesz, dawno się nie widzieliśmy. Kiedy wrócimy, będę musiała wracać do Opiekunów zdać raport. Przygotujcie go proszę.
Mikołaj kiwnął głową. Elsa odwróciła się do Jack'a.
-Chcesz poznać wszystkie moje moce?
-Jasne!
-No to chodź.
Wyszli na zimne powietrze. Oboje je lubili, dlatego uśmiechnęli się na podmuch zimnego wiatru. Elsa odeszła kawałek od ukochanego i skoczyła bardzo wysoko. Zaraz pojawiły się ogromne skrzydła jak u anioła, którymi Elsa machała powoli.
-Lecimy?-zapytała podnosząc jedną brew.
-Elsa...też chcę takie!-Jack udawał obrażone dziecko.
-Chciałbyś! Chodź bobasku, muszę szybko coś załatwić.
Lecieli razem w przestworzach. Wszystko było teraz takie proste i piękne. Jack śmiał się jak najęty i latał wokół Elsy.
-Mówiłaś coś o jakichś mocach...-powiedział lecąc przed nią.
-Taaak...no i co z tego?
-No to gadaj, oprócz władania zimą co jeszcze dostałaś?
-Mogę na przykład zniknąć-i znikła.-I pojawiać się-pojawiła.-Mogę latać na skrzydłach, jak widzisz i chować się. Mogę podróżować na Księżyc i ziemię, co będę robiła co wieczór. Mogę też wymazać pamięć, uśpić kogoś, usunąć jakieś wspomnienie. Potrafię się też teleportować, ale nie lubię tego. Umiem też odnaleźć tego, kogo chcę. To wszystkie moce, które dotąd poznałam.
-Dotąd poznałaś?
-No, tak. Może ich być jeszcze więcej, ale na razie nie chcę sprawdzać. Chodź.
Wylądowali na ziemi. Mimo iż był środek zimy, wyglądało to jak wiosna.
-Nie podoba mi się to, że tak zaniedbujesz obowiązki. Zrób prawdziwą zimę, a nie takie coś.
Jack nie musiał się dwa razy prosić. Zaraz poleciał i wywołał śnieżycę. Puch padał i padał. Dzieci powychodziły z domów i zaczęły cieszyć się zimą. Elsa wleciała w niebo i już miała odlecieć, kiedy Jack złapał ją za nadgarstek.
-Opuszczasz mnie?-zapytał.
-Masz tu coś do roboty. Dzieci czekają. Już wystarczająco długo czekały. My się jeszcze zobaczymy. Mamy przecież całą wieczność. A ja muszę coś jeszcze załatwić.
Pocałowała go w policzek, a on rozluźnił chwyt, aż w końcu ją puścił.
Elsa leciała ponad miastami. Cały czas rozmyślała o przyszłości. Tej bliskiej i dalekiej też. Wylądowała na jednym z osiedli. Domki były ta  ładne i zadbane. Z jednego z nich wychodził mężczyzna. Ubrany w ładny garnitur, ale z rozwalonymi włosami. W ustach trzymał jabłko. Elsa stanęła przed nim.
-Cześć, Alec-rzekła z uśmiechem. Mężczyzna wypuściłam owoc z buzi i cały czas trzymał ją otwartą.
-Śnisz mi się, nie?-rzekł patrząc podejrzliwie.
-Nie, jestem tu. To ja, Elsa.
-Elsa? Przecież ty...
-Nie, umarło moje ciało. Chodź usiądźmy w parku i porozmawiamy.
-Nie mogę, muszę iść do pracy...
-Nie musisz. Nie dziś.
Park był wyjątkowo piękny. Dzieci bawiły się w berka, psy szczekały a ptaki śpiewały. Elsa opowiadała Alec'owi jak się tu znalazła. On słuchał jej zafascynowany opowieścią.
-Wiesz, nie poznałabym cię w tym garniturze.-rzekła na koniec.-Gdyby nie włosy. Zmieniłeś się.
-To przez Alice, moją żonę.
-Kochasz ją, prawda?
-Najbardziej na świecie.
-Jak się poznaliście?
-Wpadłem na nią, kiedy się teleportowałem. Wmówiłem jej, że spadłem z jednego z balkonów. Potem zaczęliśmy się spotykać. Ona była...jest inna niż te, które były tylko w jednostce. Zakochałem się w niej. Aż w końcu zaszła w ciążę i musieliśmy się ożenić. A teraz ja, Alice i nasz syn jesteśmy najszczęśliwszą rodziną na świecie. Ale nie mówmy o mnie. Powiedz, dlaczego przyszłaś do mnie, a nie do Melisy. Będzie zła, że nie była pierwsza.
-Chciałam, ale nie mogłam jej namierzyć. Sama nie wiem, co się stało. Czy ona...umarła?
-Nie, nie. Z jej mocą?! Nie bądź śmieszna. Teraz pomaga ludziom. W ich chorobach. Dlatego musi się ukrywać. Chodź, teleportujemy się do niej.
Znaleźli się w jakimś zaułku. Było ciemno i cicho.
-Melisa!-zawołał Alec. Długo nie było odpowiedzi, kiedy nagle pojawiła się ona. Jej kruczoczarne włosy zdążyły już urosnąć.
-Nie drzyj się!-wysyczała.-Ledwie zdążyłam się tu ukryć. Co chcesz?-jej wyraz twarzy przybrał teraz zmartwienie.-Umarł?
-Nie, ale zmartwychwstał...
Alec i Melisa.
-Co? Alec, co ty pleciesz?!
Elsa zdjęła niewidzialność. Przez chwile wpatrywały się w siebie ze łzami w oczach. Potem Melisa podbiegła do Elsy i przytuliła ją.
-Wiedziałam, że żyjesz-łkała.-Wiedziałam, że nie umarłaś!
-Umarłam, a to co właśnie dusisz, to tylko dusza.
-Oj przepraszam! Opowiadaj, co się stało.
Elsa już trzeci raz dziś opowiadała tą historię. Po skończeniu rzekła:
-Cieszę się, że pomagasz ludziom. Powiedz,  znalazłaś miłość?
-Ona mi nie potrzebna. Po za tym, przeszkadzałaby mi tylko.
-Taaa, jasne, a co z tym przystojnym lekarzem?-wtrącił się Alec.
-Nie ma żadnego lekarza. Jesteśmy...tylko przyjaciółmi.
Zaśmiali się.
-Lukas...-nie dokończyła Elsa.
-Powiesił się. Jeszcze w jednostce.
-Tak myślałam. Muszę już iść, ale odwiedzę was wkrótce. Do zobaczenia!
Pomachali jej na pożegnanie. Było już ciemno. Wylądowała przed domem Mikołaja i schowała skrzydła. Zaraz podszedł do niej Jack.
-Nareszcie. Już Trochę się martwiłem.-rzekł łapiąc ją ze rękę.
-Nie ma o co.
I znów złączyli swe wargi. I znów poczuli dreszcz. Dotknęli się czołami.
-Kocham cię, Elso.
-Kocham cię, Jack.




Dziękuję wszystkim za to, ze byli. Ten rozdział jest jednym z najdłuższych jakie pisałam. Nie przedłużam bo mam tylko 6 minut na poprawienie błędów. Liczę, na komentarze szczere oceniające cały postęp bloga i oczywiście tan rozdział.
 Aha chciałam powiedzieć tylko, że wizerunek Elsy zrobiłam sama. Zajęło mi dużo czasu znalezienie odpowiedniej fryzury i sukienki. Alec i Melisa też są wykonani przeze mnie.
Na koniec chciałam tylko pokazać mój stary Jelsowy rysunek. Jak wam się to wszystko podoba?



         

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 11

    Jednostka znajdowała się głęboko pod ziemią, dlatego Elsa w towarzystwie Lukasa i Melisy jechała w windą w górę. Ines bardzo szybko pożegnała się z Elsą i udała się do pokoju. Była nad wyraz pobudzona.
  Winda nieznośnie trzęsła, trudno się dziwić, skoro nie była używana od dobrych kilkunastu lat. Jeśli już trzeba było wychodzić na zewnątrz, na przykład po kolejną osobę z mocami, używało się teleportacji. Ale i to działo się bardzo rzadko. Oczywiście już dawno odkryto przyczynę, ale znali ją tylko ''szefowie''. A więc obecnie tylko Elsa znała tę, a także inne tajemnice.
W końcu winda stanęła. Całkowicie rozdygotana podeszła do wielkich metalowych drzwi. Żadnych klamek, zamków. Ktoś obcy mógłby uznać, że jest to zwykła ściana, ale nie oni.
Przesunęła dłonią po ich powierzchni. Zaczęły powoli zamarzać, aż w końcu cichutko się otworzyły. Zawiał mocny wiatr, który wycisnął wszystkim łzy. A może nie tylko on to sprawił?
Elsa pożegnała się z nimi, a kiedy wychodziła spojrzała za siebie. Usłyszała głos przyjaciela.
-Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chciałaś się teleportować.-powiedział Alec pojawiając się znikąd. Miał bardzo poważną minę. Uśmiechał się smutno.
-Sama muszę to załatwić. Wy zostańcie tutaj. Pilnujcie jednostki. Spoglądali chwilę na nią, ale nie wytrzymali długo. Nieodparta chęć wyjścia zmuszała ich do spojrzenia za nią. Z tęsknotą spojrzeli na świat poza murami jednostki. Elsa uśmiechnęła się na ten widok. Zaraz wyszła, bo bała się, że jeśli tam zostanie rozpłacze się i rozmyśli. Zamknęła magicznie drzwi i odwróciła się do nich plecami.
Dopiero teraz wspomnienia wróciły. Tak dawno nie była na powierzchni. A oni? Byli tam dłużej, niż ona. Znów uśmiechnęła się na myśl o zostawionym w pokoju liście. Ruszyła do garażu wsiadła do auta i popędziła przed siebie. Czuła wiatr we włosach. Już prawie zapomniała, jak to było. Znów mogła naprawdę oddychać. Naprawdę widzieć. naprawdę czuć. Zaczęła śmiać się jak głupia i ruszyła autem jeszcze szybciej.
Tymczasem w jednostce...
Ines wbiegła z impetem zdyszana do pokoju. Zaczęła przetrząsać pokój w poszukiwaniu czegoś, co na pewno tam było. Wkrótce jej pokój wyglądał jak pobojowisko, ale ona nie zaprzestała poszukiwań. Wspięła się na krzesło i na szafie ujrzała cel. Złapała szybko małe, srebrne lustro. Przesunęła palcem po powierzchni i wyszeptała: ''Jack''. Nie usłyszała odpowiedzi. Powtórzyła czynność kilka razy. Znów nic. Kiedy już miała zrezygnować na powierzchni pojawiła się twarz Jack'a. Miał opuchnięte oczy i bladą twarz. Wyglądał jak czarno-białe zdjęcie. Na widok Ines uśmiechnął się na sekundę.
-El-El-sa...-dyszała dziewczyna.
Na jej imię Jack jakby obudził się z dziwnego transu. Oczy mu błysnęły, a twarz wyglądała na zaniepokojoną.
-Co z Elsą? Jest chora? Ines, gadaj co się stało?!
-Je-Je-dzie do ciebie.
Teraz wszystko zaczęło przybierać kolorów. Jack zaczął przybierać swe kolory, oczy powiększały się i przybrały swój niezwykły kolor.
-Po co?-rzekł tylko.
-Sama ci to powie.
I tyle widziała Jack'a wyleciał szybko z pokoju i pognał w stronę jednostki. Wiedział, że ją znajdzie. Wszędzie by ją odnalazł. Ale czego chciała? Może też go kocha i jedzie mu to powiedzieć? A może chciała z nim uciec, ożenić się z nim? Nie, Jack, to niedorzeczne. Ale ślub... Ona chciała zaprosić go na ślub?!
Zatrzymał się gwałtownie. Cały smutek znów złapał go za gardło i już chciał dusić, kiedy Jack uśmiechnął się podle
''Walić to!-pomyślał-przynajmniej jeszcze ją zobaczę!''
I wracamy do Elsy...
Było ciemno. Praktycznie noc. Tylko lampy oświetlały drogę, którą jechała. Przez ułamek sekundy spostrzegła się, że ma nadal kombinezon. Zatrzymała się na jednej z bocznych uliczek i wysiadła z auta. Musiała jak najszybciej zmienić strój nie mogła się TAK pokazać Jack'owi. Nie myślała, zamknęła tylko oczy i pod wpływem emocji zaczęła zmieniać strój. Myślała o nim. Nie mogła doczekać się, aż go przytuli, aż poczuje jego zapach, aż ujrzy jego oczy. Emocje zrobiły swoje i zaraz miała na sobie przepiękną, lodową, błękitną sukienkę. Dekolt i talia ozdabiana była wzorami niczym szron na szybie o poranku. Z tyłu powiewał cienki materiał, przypominający siateczkę.
O taka...
Jeszcze tylko jakieś ładne buty. I koniecznie na wysokim obcasie.Była sobą zachwycona. I swoją mocą.
O takie!
Szybko wsiadła do auta i znów popędziła przed siebie.


Dramatyczna pauza...?


Była już zmęczona jazdą, ale cel pobudzał ją za każdym razem, kiedy myślała o przerwie. Jechała opuszczonym lasem. Ciemność i cisza współgrały ze sobą tworząc mroczny klimat. Nagle ujrzała, że ponad drzewami coś się unosi. To Księżyc Srebrna tarcza świeciła niczym Słońce. Spoglądała na niego rozmarzonym wzrokiem. Nagle ujrzała, że z Księżyca wyłania się postać. Była coraz bliżej i bliżej. Mężczyzna. Chłopak. Laska.
-Jack!-krzyknęła uradowana Elsa.
Potem wszytko potoczyło się błyskawicznie szybko. Jeden nieuważny ruch, osunięcie się lodowego bucika, pisk opon. Uderzenie o drzewo. 
.
.
.
Elsa leżała kilka metrów dalej od auta. Jej buty zdążyły się potłuc tworząc nieprzyjemne rany na stopach i nogach. Z głowy ciekła krew, a oddech był praktycznie niezauważalny. Miała kilka otwartych złamań, potłuczeń i siniaków. Jej niegdyś idealna sukienka teraz była podarta i zaplamiona krwią.
 Klęczał nad nią Jack nie wiedząc co zrobić. Z jego oczu spływały słone łzy i spadały na spodnie. Elsa też płakała.
-Jack-szepnęła po chwili ciszy.-Przepraszam. Przepraszam.
-Nie, Elso-mówił gładząc po policzku.-To ja cię przepraszam. Gdybym nie odszedł, ale spokojnie. Uratuję cię, uratuję, choćbym sam miał umrzeć.
-Mnie...się już nie da uratować.
-Da. Musi...Znajdziemy sposób.
-Tak, to dlaczego płaczesz?
Chciał ją przytulić, ale odezwała się szybko:
-Nie, Jack. Jestem brudna. Splamisz się krwią.
-Nie dbam o to.
Przytulił leżącą dziewczynę. Emocje które się w nim kotłowały chciały teraz ulecieć. Ale ważniejsza była ONA. JEJ życie. JEJ. Chciał, by to był tylko jeden ze snów, z którego się zaraz obudzi i ujrzy Elsę. Nawet jeżeli miałaby żenić się z Lukasem. Spojrzał na nią. Mimo, że jej cała twarz była we krwi, nadal się uśmiechała i nadal była piękna. 
-Jack-przeszedł nim dreszcz gry wypowiadała jego imię.- Przyjechałam...by...by ci coś...powiedzieć.
Zamknęła oczy i ostatnimi siłami wyszeptała:
-Kocham cię.
Przestała oddychać. Serce przestało bić. Krew przestała płynąć. Umarła.


KONIEC?! Nie no zaraz, zaraz?! Myślicie, że zostawiłabym was z takim dennym rozdzialikiem?! No proszę was? Dokładnie w niedzielę, w samo południe pojawi się zakończenie bloga. Dowiemy się między innymi co to za tajemniczy list i co stało się z jednostką. I tak, ten blog miał być WAKACYJNY, a wakacje się kończą. Ale jeśli ciekawi was mój styl pisania (nie no to brzmi śmiesznie) to zapraszam was na mojego pierwszego bloga, który ma dość ciekawą historię. Jest trochę Jelsy, Czkastrid i dużo Isabell. Jeżeli nie chce wam się czytać od początku możecie przeczytać streszczenie dwóch pierwszych części, a trzecia już się pisze. http://czkawkaastridszczerbatekelsajack.blogspot.com/

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 10

  Zdałam sobie sprawę, że ten blog to kompletne dno. Nie ma ciekawej historii, słabe opisy, krótkie rozdziały...Co ja sobie myślałam pisząc go. Nie chcę jednak zostawiać go tak bez zakończenia. Napiszę jeszcze kilka rozdziałów i to będzie koniec. Jestem zaskoczona, że w ogóle ktokolwiek to czyta. Mam nadzieję, że przynajmniej nie czujecie, że straciliście tu czas.

Miłość. Tak odległa. Tak bardzo nieznana. Co nam po niej, kiedy czekamy, aż się pojawi. A kiedy już się to stanie, po prostu ją olewamy. Nie dajemy jej szansy i uczucie znika.
Dlaczego tak boli? Dlaczego nie może być piękna, wieczna i bezbolesna? Dlaczego trzeba na nią czekać? Czym tak właściwie jest miłość?
Tyle piosenek mówi o miłości, ale czy ktoś, kto je pisał naprawdę ją przeżył? Jak ktoś, kto jej nie zaznał, może o niej pisać? Ale tak dzieje się coraz częściej. Potrafimy udawać, jedni lepiej, drudzy gorzej.
Ale to już inny temat.
Dwójka bohaterów. Oboje z mocą lodu. Oboje zimni, ale potrafiący kochać. Tyle jeszcze byłoby przed nimi.
Ranili się nawzajem. Nie wiedzieli jak to rozwiązać.
Jack całymi dniami przesiadywał pod oknem swojego pokoju na biegunie i wpatrywał się w dal. Nie miał ochoty na zimę i zabawę. Był coraz bardziej przygnębiony. Chciał o niej zapomnieć, ale im bardziej się starał tym więcej o niej myślał. Nocami śniło mu się spotkania z nią. Widział błękit jej oczu, mógł dotknąć jej delikatnej cery, objąć ją, poczuć jej zapach. Jednak to były tylko sny. Udawane i nierealne. Wszystko stawało się wyblakłe i nieczułe. Chciałby ją jeszcze raz zobaczyć, pocałować, uciec z nią. Ale ona go nie kochała. Miała narzeczonego. A jego nie kochała.
Elsa obudziła się wcześnie jak zwykle. Znów zapłakana. Znów smutna. Tak za nim tęskniła. Ale była tu uwięziona. Nie można było jej się stąd ruszać. Takie były zasady. A skoro chciał odejść, znaczy że przestał ją kochać. Przez kilka dni Elsa nie udzielała się w jednostce. Nie reagowała nawet na zamieszki w niebezpiecznych kręgach. Musiała to przetrwać. Musiała zdusić swój ból. W końcu musiała coś zmienić. Musiała wstać i o nim zapomnieć. O jego oczach, włosach, zapachu...Ale jak zapomnieć o miłości?
Wstała i otarła twarz z łez. Wzięła odprężającą kąpiel i starała pozbyć się oznak zmęczenia.
Pomalowała się, starając jak najbardziej ukryć swe wycieńczenie. Ubrała kombinezon i postanowiła wrócić do swych obowiązków. Odetchnęła i wyszła z kwatery. To, co tam zobaczyło zbiło ją z nóg.
Jej przyjaciele, wrogów, czekali na nią. Martwili się. Ines, która pierwszy raz uśmiechnęła się do Elsy smutno rzekła:
-Miło cię widzieć, jak się czujesz?
-D-dobrze. Chyba-odpowiedziała zbita z tropu.-Co wy tu...
-Och kochanie, cała jednostka wie już o twojej niespełnionej miłości-powiedziała Melisa podchodząc do przyjaciółki-Wszyscy chcą wam pomóc. Tobie i Jack'owi.-przybliżyła się do Elsy i szepnęła-Nawet Lukas.
-Co zamierzasz teraz zrobić?-odezwał się nagle Lukas stojący w kącie.
-Jak to co? Nie rozumiem...
-Jedziesz  do niego, dzwonisz, teleportujesz się?
-Nie! Ja...zostaję. Skoro odszedł...nie kocha...
-Och!-oburzyła się Ines-Nie bądź idiotką. On za tobą szaleje. Kocha cię, bardzo.
-Ale ja...
-Dobra. Elso w garażach czeka moje auto-wtrącił Lukas-Jedź do niego natychmiast.
Do jej oczu napłynęły łzy. Miała takich wspaniałych przyjaciół. Nawet Lukas. Przytuliła ich i wróciła do pokoju. Spakowała kilka potrzebnych rzeczy do małego plecaka. Już miała wyjść, kiedy zatrzymała się. Złapała za długopis i na kartce zaczęła pisać list. Kiedy skończyła, włożyła go do koperty, a następnie postawiła na półce obok łóżka. Zamknęła oczy, w rękach wyczarowała małą śnieżynkę i wpięła ją we włosy. Zdeterminowana wyszła przed kwaterę.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Kilka informacji!

Bardzo serdecznie zapraszam tu: http://czkawkaastridszczerbatekelsajack.blogspot.com/2015/08/pfuuuu-czyli-pogadajmy-sobie.htm gdzie opisuję trochę obecną sytuacje. Tam też zobaczycie kilka blogów (waszych???) i usłyszycie, co o nich sądzę. Robię tak, by nie kopiować posta z jednego do drugiego bloga. Serdecznie pozdrawiam!

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 9


Szczęśliwa, a jednocześnie nieco przestraszona Elsa ''odmroziła'' basen. Potem pobiegła prosto do swojej kwatery.  Była otwarta, a wewnątrz było ciemno. Popchnęła lekko drzwi i zaświeciła światło. Na jej ulubionym krześle obrotowym siedział...Lukas. Nie uśmiechał się, nie był też zły ani smutny. Jego mina nie zdradzała niczego. W palcach przewracał jakiś metalowy przedmiot. Spojrzał na Elsę. Jej radość uleciała w jednej sekundzie. Zaczęła teraz szybko oddychać. Odruchowo zrobiła krok do tyłu. Mężczyzna wstał i podszedł do niej. Delikatnie sięgnął pod bluzkę, a właściwie ją odchylił. Serduszka tam nie było. Teraz Elsa była już całkowicie przerażona. Złapała drzwi i chciała wybiec, lecz ten puścił ku nim kulę ognia, która zamknęła je i stopiła zamek. Doskonale wiedziała, co może zrobić jej ogień. Dlatego potulnie usiadła na łóżku gdy skinął ręką. Usiadł naprzeciwko niej i spojrzał jej w oczy. On wiedział. Nie wiedziała skąd, ale wiedział.
-To ten nowy prawda?-spytał w końcu opierając się na krześle.
-Lukas...-chciała wytłumaczyć Elsa.
-Przestań! Czy to ten nowy?!
-Tak...
-Kiedy...kiedy to się zaczęło?
-Znam go od dziecka, ale...od kilku dni, od pocałunku...
-Kochasz go?-do jego oczu spłynęła łza.
-Tak.
Złapał ją za rękę, potem odsłonił swój obojczyk. Nadal widniało na nim czarne serce. Elsa dotknęła go opuszkami palców.
-Moje nie znikło. Ja nadal cię kocham. I zawsze będę kochał. Dlatego nie mogę pozwolić, żebyś była nieszczęśliwa. Skoro go kochasz...Biegnij do niego. Teraz. On też powinien wiedzieć, że go kochasz nie?
Elsa pogładziła go po policzku.
-Jak...Jak się dowiedziałeś?
-Podsłuchałem. Tam, na basenie. A teraz idź.
Ucałowała go w czoło. Następnie zdjęła pierścionek i położyła go na rękach Lukasa.
-Daj to tej, która będzie ciebie godna.
Potem wybiegła z pokoju. Magicznie zmieniła swój kombinezon na świeższy, poprawiła też włosy i od razu pognała do kwatery Jack'a. Otworzyła z impetem drzwi, ale nikogo tam nie było. Łóżko idealnie pościelone, żadnych śladów. Co mogło się stać? Może jest na którejś z sal? Wyszła i zastanawiało się, kiedy nagle usłyszała czyjś głos.
-Co?-spytała prosząc o powtórzenie.
-Mówiłam, że już go niema-odpowiedziała wiecznie niezadowolona Ines.-Wyjechał. Dziś rano. Powiedział, że skoro i tak nie robicie na nim żadnych eksperymentów, nie ma czego tu szukać. A dzieci nie mogą czekać. Sama rozumiesz. To...Strażnik.


BARDZO WAS PRZEPRASZAM!!! Nie miałam neta, więc rozdział dopiero teraz. Przeczytałam w tym momencie tyle wspaniałych blogów. Poznałam tyle wspaniałych historii....No dobra już komentujecie nie zanudzam

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 8

  Wezwano Elsę do kwatery numer 27. Do kwatery Ines. Podobno zdążył się tam jakiś wypadek. Elsa dobrze wiedziała, że na przeciwko jest pokój Jack'a, ale ostatnio nie widywała go w ogóle. Przez chwilę myślała, że odpuścił.
Bez eskorty szła przez kolejne kręgi. Czasami przechodziła obok innych, czasami zatrzymywała się, by porozmawiać. I tak po około pół godzinie dotarła do kwatery Ines.
-Ines!-krzyknęła od wejścia.-Ines co się stało?
-Co on w tobie widzi?-usłyszała głos wychodzący z cienia.
-Ines...?
-CO masz w sobie? CO to takiego?
-Nie rozumiem o co ci...
-Nie?! To sobie przypomnij! Jack ryzykował życie dla takiej pokraki jak ty! Jest Strażnikiem, a wolał zaryzykować dla ciebie, aby TOBIE sprawić przyjemność! A ty tego nie widzisz. Ty tego nie czujesz?! Elso, obie wiemy, że to wszystko kłamstwo! Lukas?! Wybrałaś swoje zupełne przeciwieństwo? Jesteś śmieszna, Elso!
-Mylisz się, Ines. Nigdy nic nie czułam do Jack'a. On był...tylko przyjacielem.
-Ha, ha, ha! Okłamujesz sama siebie! Ale wiesz co? Wcale nie jest mi żal takiej żmii jak ty. Żal mi biednego Jack'a, który teraz jest cieniem człowieka, bo zostawiła go jego miłość. Wiem dobrze, że od małego cię widywał.
-Wiesz?
-Oczywiście, że tak! Powiedział mi. Wszystko mi powiedział. Codziennie mówi. O twoich włosach, oczach, o tym, jak bardzo cię kocha i jak bardzo chciałby być teraz przy tobie, obejmować cię całować... Bleh! Wstydź się Elso! Wstydź!
Zapłakana Elsa wybiegła z kwatery. Słowa Ines tak dogłębnie nią wstrząsnęły, poruszyły... Biegła teraz w stronę kwatery przyjaciółki-Melisy. O tej porze najprawdopodobniej była w sali do ćwiczeń, albo na basenie, ale i tak chciała spróbować.
Z hukiem otworzyła drzwi. Wewnątrz nikogo nie było. Tak jak przypuszczała. Tupnęła ze zdenerwowania i ruszyła do kręgu mocy nadzwyczajnych.
-Alec!-z hukiem weszła do kwatery przyjaciela.-Natychmiast zabierz mnie do Melisy!
-Cukiereczku, możesz powiedzieć po co?-mężczyzna wylegiwał się  na sofie, co chwilę wyginając niczym kot.
-Nie pytaj po co, tylko mnie tam zabierz! Ale już!!!
-Hej, ciasteczko, nie denerwuj się tak, już cię tam zabieram.
-Bardzo dobrze.
 Alec zeskoczył z łóżka szybkim ruchem, niczym zwierzę. Zawsze był leniuchem, który całymi dniami wylegiwał się w swoim pokoju. Elsa jednak wiedziała, że stać go na więcej niż tylko czwarty batalion, tylko mu się nie chciało. Po za tym miał nawyk mówienia do ludzi jak do jedzenia.
-Trzymaj się babeczko.-powiedział z zadziornym uśmiechem.
-Nie nazywaj mnie tak, jakbyś zaraz miał mnie zjeść-odgryzła się.
Miała rację. Melisa była na basenie. Teraz wylegiwała się na sztucznym słońcu i z słuchawkami na oczach robiła śmieszne miny.
-Dzięki Alec-pożegnała przyjaciela i od razu ruszyła w stronę Melisy. Coś tam jeszcze za nią krzyczał, jak zwykle o jedzeniu i coś tam o zasadach. Elsa jednak szła do przodu z zapartym tchem. Usiadła na leżaku obok przyjaciółki, która i tak jej nie widziała.
-Melisa...-powiedziała, a z jej oczu znowu zaczęły płynąć łzy.
-Ja...tu...tu...tu....kocham...tu..tu...tu...cię....-usłyszała piosenkę z ust Melisy.
-Melisa.
-Ty...tu...tu...tu...kochasz...tu...tu...tu...
-Melisa!-Elsa dotknęła jej nadgarstka.
-Zimno-odskoczyła.-Dżizas El, przestań...O...Mój...Boże...Elsa...
-Co?!
Melisa pokazała palcem przed siebie. Woda, piasek, ściany, ludzie...Dosłownie wszystko było zamrożone.
-Nie miałaś ataku od...odkąd...no wiesz...-dziewczyna złapała Elsę za rękę.
Ta przytuliła ją i zaczęła głośno szlochać.
-Co się dzieje? El?
-Co? Co?! Moje życie się wali. Przez Jack'a. Przez niego!
-Nie rozumiem...
-Boże...Melisa słuchaj. On się tu pojawił. I wtedy zaczęło dziać się coś niedobrego. Widziałam w nim coś...co mnie do niego przyciągało. Jego oczy...takie tajemnicze, głębokie. I on...ja...my....się całowaliśmy. Myślałam, że nie zrobi to na mnie żadnego wrażenia, ale... To było...nie przeżyłam tego nigdy wcześniej. Nawet z Lukasem. Chciałam, żeby to trwało, ale czar przestał działać i...i ja mu powiedziałam, że mam Lukasa, a on się załamał i jeszcze to...-Odkryła dekolt gdzie po prawej stronie widniało malutkie, czarne serduszko.-Wiesz, co to jest?!
-Oczywiście, zrobiliście ten sam tatuaż w dzień swych zaręczyn na znak nieprzemijającej miłości.
-Tyle wiesz ty. Prawda jest taka, że to nie tatuaż, a wypalenie skóry. Magiczne. Miało być znakiem miłości. Dopóki nie przeminie. Ale spójrz-podeszła do krańca basenu i dotknęła zamrożonej tafli. Lód rozpłynął się, nie całkowicie, ale pozostawił po sobie wodę. Zamoczyła tam rękę i potarła serduszko, które od razu znikło.-Zmyło się. Bo to marker. Pisak rozumiesz?! WYPALENIE SKÓRY znikło. Zaczęło się od pocałunku. Wtedy zanikało. Jak to możliwe?!
-Elso...Zakochałaś się. I tyle. To nic złego...
-Nie rozumiesz...Ja mam narzeczonego. I go ko...ko...
-Nie potrafisz powiedzieć kocham? Nie kochasz Lukasa?
-Nie...Kocham Jack'a. Pragnę, by był przy mnie. By mnie co rano przytulał, co wieczór całował na dobranoc. Pragnę co nocy czuć jego zapach, co dnia widzieć jego oczy. Kocham go. Ale...Nie mogę się z nim ożenić. Jest Strażnikiem. A poza tym, gdyby Lukas się dowiedział...Dobrze wiesz jakie ma moce. Mógłby mnie nimi zabić.
-Jak możesz tak myśleć? On cię kocha. I dlatego nie możesz go okłamywać. Powiedz mu prawdę.


Słuchajcie właśnie coś zrozumiałam. To gadanie, że dzięki 4 komentarzom będziecie mieli wcześniej rozdział...to wymuszanie. Nie chcę, byście myślały o mnie jak o kimś, kto za wszelką cenę próbuje się wybić. Tak naprawdę cieszę się z tego, że ktokolwiek mnie czyta i że to się w ogóle podoba. Przepraszam was za to i dziękuję, że i tak komentujecie.