W jednostce dowiedzieli się o jej śmierci dopiero tydzień po wypadku.Na początku wiedzieli o tym tylko Strażnicy. Zajęło im sporo czasu, by się tam dostać. A potem bali się im powiedzieć. Pierwsza dowiedziała się Ines i to ona pomogła wejść strażnikom do jednostki. Wytypowano Wróżkę Zębową, aby powiedziała im o strasznym losie Elsy.
Wszyscy rozpaczali. I ci, którzy znali ją bardzo dobrze i ci, którzy traktowali ją jako szefową. Ale najbardziej rozpaczali jej przyjaciele.
Melisa siedziała na swoim łóżku. Ubrana na czarno, blada, smutna. Łzy spływały jej po policzkach, a ona już tego nie kontrolowała. Chciała być sama i z wszystkimi, śmiać się i płakać, krzyczeć i szeptać. Zastanawiała się, po co jej jest moc uzdrawiania, skoro nie może jej pomóc. Przypominała sobie Elsę, kiedy jeszcze żyła. Jak pierwszy raz się zobaczyły, jak się nienawidziły, jak ktoś zamknął je w pokoju, by się pogodziły. Jak się przyjaźniły i zżyły. Ale jedno wspomnienie była na tyle silne, że pamiętała je teraz, kiedy już jej nie ma.
-Ty...-powiedziała niepewnie Melisa. Już wtedy byłą bardzo żywiołowa, ale uspokajała się w pobliżu przyjaciółki-...byłaś tam na zewnątrz, nie?
-Jasne, a ty nie?-zapytała zdziwiona Elsa.
-Nie, to znaczy byłam, ale sama rozumiesz, miałam dwa lata. Nic nie pamiętam. Czy...mogłabyś mi opowiedzieć?
-Co?
-No, jak tam jest...
Elsa zachichotała i opadła na łóżko. Teraz leżała obok Melisy i obie wpatrywały się w sufit.
-Świat jest okropny. Ale mogę opowiedzieć ci co nieco o którejś z pór roku. Którą wybierasz?
-A co to są pory roku? To coś jak pory dnia? Opowiedz mi o wszystkich!
-No dobrze. Pór roku jest cztery. Zaczniemy od wiosny. Następuje po zimie, o której powiem potem. W czasie wiosny na ziemi rośnie zielona trawa. Rano osiada na niej rosa, takie małe kropelki wody, jak chodzisz bosymi stopami, to potem są całe mokre. Słońce świeci delikatnie, ptaki rozpoczynają swe trele. Ludzie, którzy mają alergię zaczynają kichać przez pyłki kwiatów. Potem następuje lato. Bardzo ciepłe. Wręcz gorące. Nie za bardzo je lubię, sama rozumiesz. Rośliny dojrzewają, pojawiają się pierwsze warzywa i owoce. Ludzie wyjeżdżają na wakacje nad morze, w góry. Jedzą lody, by tylko się ochłodzić. Następnie przychodzi jesień. Liście, które dotąd były zielone stają się brązowe i opadają na ziemie. Zaczynają się zbiory. Wszystko dojrzewa i przygotowuję się do zimowego snu. Ludzie chodzą parkami szurając liśćmi. Padają deszcze, cały czas jest mokro. Aż w końcu przychodzi zima. Moja ulubiona pora roku. Zima. Pada śnieg, jest zimno. Dzieci lepią bałwany, rozpoczynają się bitwy na śnieżki, zjeżdżają na sankach. Wtedy, najlepiej ukrywało mi się moc. Nikt nie był zdziwiony lodem, czy śniegiem.
-Świat nie jest okropny-rzekła zafascynowana Melisa.-Jest piękny...
Elsa miała wtedy rację mówiąc, że jest okropny. Jak mógł na to pozwolić?! Na śmierć kogoś tak ważnego?!
Znów zapłakała na głos. Ból, który przeżywała był niczym ciernie oplatające ją z każdej strony. A im więcej wspomnień przywoływała, tym bardziej bolało.
Alec szedł korytarzami jednostki. Pierwszy raz od wielu lat zrezygnował z teleportacji. Wyszedł właśnie od Lukasa i szedł do Melisy. Jako jedyny starał się nie pokazywać, jak bardzo cierpi. Elsa była...wyjątkowa. Pamiętał, jak na niego wpadła, a on próbował się teleportować. Jak razem z nią i Melisą próbowali uciec. Jak je zamknął, kiedy nie były przyjaciółkami. Pamiętał ich pierwsze spotkanie.
Wtedy był jeszcze opasłym, gburowatym chłopakiem. Pośmiewiskiem wśród innych. Załapał się zaledwie do szóstego batalionu. Nie potrafił jeszcze się dobrze teleportować.
Szedł wtedy korytarzem, kiedy pan Albert przyprowadził jakąś zagubioną dziewczynę. Była nie brzydka, ale wyglądała na przestraszoną.
''Kolejna do kolekcji?-pomyślał zgryźliwie-Ciekawe co ta na mnie wymyśli....''
Pan Albert coś do niej powiedział, a potem zaczęła do niego podchodzić.
-Cześć...-powiedziała cały czas bawiąc się palcami
-Cześć.-odpowiedział i już chciał się usunąć, kiedy usłyszał znów jej głos
-Jesteś Alec, prawda?
-S-skąd wiesz?
-Albert mi powiedział...
-ALBERT?! Ty mówisz do niego po...IMIENIU?!
-A ty nie?
-Nie, nikt do niego tak nie mówi. Musisz być wyjątkowa, skoro tak cię traktuję. Jak masz na imię? Moje już znasz.
-Elsa-wyciągnęła do niego rękę, ten nią potrząsnął i rozległ się głos pana Alberta.
-Alec, zabierz Elsę do swojej kwatery. Pilnuj ją. Bliźniaki uciekły, muszę to opanować.
-Tak jest, panie Albercie.
Zabrał ją do swojego pokoju. Usiadła niepewnie na fotelu, a on na przeciw niej. Porozglądała się po pokoju i rzekła niechętnie.
-Więc to w takim miejscu będę mieszkać przez całe życie?
Nie musiał na to odpowiadać. Elsa wstała i rozglądnęła się po pokoju. Wszędzie było pełno jedzenia.
-Więc ty naprawdę tyle jesz...
-Zaraz, a co ci do tego?!
-Wiem, że jesteś w ostatnim batalionie, nie chciałbyś być...wyżej?
-A po co mi to. Tak mi dobrze.
Kucnęła przed nim i złapała go za ręce.
-Masz cudowną moc. Bardzo by się przydała. Musiałbyś skoczyć chociaż do czwartego batalionu.
Zaskoczyła go szczerość dziewczyny, którą poznał zaledwie kilka chwil wcześniej.
-Pomogę ci.
-Ta, jasne. A potem jak inne będziesz się śmiała.
-Alec...-zaśmiała się Elsa.-Jestem na ty z Albertem, kazał ci mnie pilnować, wiem o tym miejscu więcej niż ktokolwiek z was, a jestem tu kilka godzi. Myślisz, że jestem taka jak inne?
Alec uśmiechnął się i niechętnie zgodził się na pomoc. Elsa chodziła chwilkę po pokoju tam i z powrotem, aż w końcu uśmiechnęła się chytrze.
-No dobrze, Alec-powiedziała poważnie-Od dziś, będziesz chodził na basen i siłownie codziennie, a zamiast jeść, będziesz o jedzeniu mówił.
-Mówił?
-Tak, mówił, PĄCZUSZKU.
W tym momencie coś się w nim zagotowało. Wstał i podszedł do niej.
-Tego pączuszka, ci nie wybaczę, cukiereczku.
Elsa pomogła mu zmienić się z opasłego chłopaka w przystojnego faceta. Teraz zamiast go wyśmiewać, wszystkie go pragnęły. Ale on nie chciał ich. Chciał kogoś wyjątkowego.
Spostrzegł się, że płacze, otarł twarz i wszedł do pokoju Melisy.
Ta spojrzała tylko na niego i smutno się uśmiechnęła.
-Hej...-powiedział.-Wracam od Lukasa. Jak się trzymasz?
-Mam już dość. Nie wierzę, że umarła. Mam wrażenie, że to jakiś idiotyczny sen grupowy i że ona zaraz tu wróci. Chcę, by wróciła.
Przytuliła się do przyjaciela. Teraz oboje płakali.
-Jak czuje się Lukas?-zapytała wracając do swojej poprzedniej pozycji.
-A jak ma się czuć? Musieliśmy go przywiązać, bo cały czas się rzucał. Dostał ogromną dawkę środków uspokajających, ale nawet to nie pomaga. Obwinia Jack'a za to, co się stało. Mówi, że się zabije, ale sama rozumiesz, że nie może. W końcu on powinien zostać ''szefem'' jednostki. W końcu był jej narzeczonym...
Lukas był przywiązany do swojego łóżka. Był do niego przykuty. Ale nadal rozpaczał. W końcu umarła miłość jego życia. Wiedział, że cierpiała. Przez niego. Przez tego pieprzonego dupka. Ale to nieważne. Jego ukochana Elsa umarła. Po wielu próbach ucieczki przestał próbować. Zamknął oczy i przypominał sobie ją, kiedy jeszcze żyła. Pamiętał, jak ją omijał. Jak słyszał o niezwykłej dziewczynie, ale nie wiedział, że to ona. Pamiętał ten dzień...
Wtedy był jednym z mięśniaków, którzy podrywają każdą laskę, która stanie im na drodze. ''Przyjaźnił'' się wtedy z Larrym i Onufrym. Ten pierwszy z mocą powietrza,a drugi z mocą uzdrawiania. I co rano po jednostce trójka mięśniaków przechadzała się i ''obczajała lepsze sztuki''. To była już tradycja. Wtedy każda dziewczyna szykowała się, stroiła, pindrzyła, aby tylko któryś z nich na nią spojrzał.
Tylko dwie nie były nimi zainteresowane. Szły w towarzystwie Aleca. Po tej jego diametralnej zmianie spokojnie mógłby należeć do tej paczki. On jednak gardził nimi. Elsa razem z Melisą zawzięcie o czymś rozmawiały, a Alec tylko chichotał czasami.
-Kto by pomyślał, że taki idiota dostanie taką samą moc jak ja-powiedziała na głos Melisa, kiedy przechodziły obok paczki.
-Jak mnie nazwałaś suko?-Onufry prawie się na nią rzucił.
-Grzeczniej proszę!-odkrzyknęła dziewczyna.
-Ekhem-wtrąciła się nagle Elsa.-Nie kłóćmy się, dobrze. Onufry, tak? Wybacz jej, jest trochę...porywcza.
Onufrego zatkało. Pierwszy raz, ktoś nie atakował go, ale mówił spokojnym głosem. Wyciągnęła Melisę i zaczęła się cofać.
-Faktycznie idiota-odrzekła do Melisy.
Teraz Onufry zwariował. Już pędził do Elsy, już się na nią rzucał z pięściami, kiedy poczuła, że czyjaś ciepła dłoń łapie ją za rękę i ciągnie przed siebie. Zdezorientowana biegła za wybawicielem. Otworzyła oczy i ujrzała Lukasa. Wybił szybę jednej z kwater, następnie złapał za szklankę wody stojącą na stoliku i oblał nią dziewczynę, do której należała. Błyskawicznie zamieniła się w syrenę i spojrzała pytająco. Złapał ją za gardło i rzekł:
-Krzycz, dopóki się nie zmienisz.
Zaczęła wydawać odgłosy podobne do krzyku, śpiewu i szeptu razem wziętych. Elsa była bardziej niż zaskoczona. Kiedy ujrzała, że Onufry ich dogania, chciała coś powiedzieć, ale już biegła dalej.
Byli teraz w jakiejś obcej kwaterze.
-Dobra, Onufrego zatrzymają na jakiś czas, aż dojdzie do siebie-powiedział Lukas uśmiechając się do przerażonej Elsy.-Hej, nie bój się. Nie bój się.
-Jak mam się nie bać.-odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i włożyła go za ucho.-Jestem tu wystarczająco długo, żeby się ciebie bać.
-Aż taki straszny jestem?
-Śmiejesz się z innych, popychasz, zabawiasz się z laskami, bijesz się...
Wymieniałaby dalej, ale Lukas przygwoździł ją do ściany i zamknął usta pocałunkiem.
-I całujesz każdego kto popadnie-silnie ''dała mu z liścia''. Potem wybiegła z kwatery i stanęła oko w oko z Onufrym. Był zakuty, ale cały czas się rzucał.
Wściekła Elsa zamroziła mu usta i kajdany tak, że upadł.
-Nawet. Nie. Próbuj.-wycedziła przez zęby pochylając się.
Miała charakterek, ale potrafiła być też urocza, współczująca, dobra. Wspaniała. A teraz jej nie było. Jak miał dalej z tym żyć.
Długo nikt nie wchodził do jej kwatery. Wszyscy bali się tam wejść. Bali się, że wspomnienia wrócą. Mijał miesiąc za miesiącem, smutek przeradzał się w głuchą tęsknotę. Melisa z Alec'iem weszli do jej pokoju. Nadal unosił się tam jej zapach. Rześki i słodki. Ona otworzyła szafę. Dotknęła jej kombinezonów i przytuliła je, jakby chcąc poczuć jej uścisk. On stał za przyjaciółką i głaskał ją po ramionach. Puściła stroje jakby oparzona. Podeszła do łóżka. Usiadła na nim i gładziła je ręką. Idealnie pościelone. Jak zawsze. Na stoliku ujrzała jakąś kartkę. Złapała ją bez namysłu. Obejrzała ją szybko wzrokiem i zaczęła czytać na głos.
''Drodzy moi!
Pewnie, kiedy będziecie to czytali już dawno mnie tu nie będzie. Pewnie będę leżała w objęciach Jack'a gdzieś na najwyższej górze bieguna. Nie zamierzam do was wracać. Chcę zostać z nim i z nim żyć. A wy... Zastanawiam się nad tym odkąd zostałam ''szefem''. Jako jedyna z nielicznych pamiętam tamten świat. I jako jedyna z nielicznych znam wszystkie sekrety jednostki.
Nie chcę, byście byli tu uwięzieni do końca życia. Nie wybierajcie mojego zastępcy. Wypuście wszystkich na ''tamten'' świat. Niech żyją według własnych zasad. Niech zakładają rodziny, wychowują dzieci. Kto będzie chciał niech zostanie.
Mam tylko jedną prośbę, a jednocześnie zdradzę wam sekret. Nie może być na świecie więcej magicznych mocy niż para z każdej. Dlatego kiedy umiera ktoś nimi obdarzony, rodzi się w innej postaci. Nie pamięta poprzedniego życia, ale nie jest zwykłym noworodkiem. Albert twierdził, że jestem wyjątkowa, bo jestem jedyna z mocami lodu. Mylił się, bo pojawił się Jack.
Z tego względu proszę, pilnujcie narodzonych i wytłumaczcie im, na czym polega ich moc. Niech to wiedzą od urodzenia. Ale nie zamykajcie ich już. Nigdy.
Kolejną tajemnicą jest to, że moc bliźniaków jest wyjątkowa, ale to chyba już wiecie. Ale to nie wszystko. Oni powstali przez połączenie się dwóch osób z mocami. Doszło do jakiejś iskry i oboje posiadają nie tylko mocy swoich rodziców, ale też swoje własne. Powiedzcie im, że zostali tak podzieleni i nie mogli się dotykać, bo się ich baliśmy. Ja i Albert. Muszą ją opanować, kiedy wyjdziecie.
Jestem ciekawa, kto to czyta. Jeżeli nie Melisa, Alec bądź Lukas, macie im wszystko przekazać. Jej powiedzcie, że jej moc może pomóc wielu ludziom, ale nie może się ujawniać się z tym tak szybko. Alec'owi powiedzcie, żeby nie teleportował się w towarzystwie innych ludzi. A Lukas...On sobie poradzi, wiem to. Przekażcie mu tylko, że...
Nie mam czasu pisać więcej. Pod moim łóżkiem znajduje się przejście do biblioteko Alberta. Nie pozwólcie, żeby te książki dostały się w niepowołane ręce.
I pamiętajcie, cokolwiek by się nie działo zawsze będziemy rodziną. Jedną, wielką, magiczną, dziwaczną rodziną.
Kocham was wszystkich,
Elsa...''
Oboje płakali. Wtedy nie wiedziała, że naprawdę odejdzie na tamten świat. Planowała przyszłość, ale nic nie wyszło tak, jak miało być. Przyjaciele oczywiście musieli spełnić jej życzenie. Potraktowali to jako testament, ostatnią wolę.
Dla Jack'a odejście Elsy było czymś niewyobrażalnym. Obwiniał się o to, że odszedł z jednostki. Że się z nią nie spotkał. Całymi dniami przesiadywał nad jej grobem. Tworzył jej lodowe posągi, do których mówił. Snuł się po parkach w nocy. Nie miał ochoty na nic. Chciał tylko, by wróciła. Zaniedbywał obowiązki. Dzieci powoli przestawały w niego wierzyć. Ale on miał to gdzieś. Przepełniony był bólem, który trawił go od środka. Zdecydowanie zaniedbywał obowiązki. Dawno nie wywołał żadnej śnieżycy, a kiedy padał śnieg, po kilku minutach topniał...
.
.
.
Od jej śmierci minęło 5 lat. Pięć długich, przerażających, smutnych lat. Jack starał się o niej nie myśleć, ale gdy tylko próbował, myślał o niej. I koło się zamykało. Strażnicy martwili się o niego, ale nie aż tak bardzo. jakby wiedzieli, że jutro będzie lepiej.
Tego dnia wysłali go do siedziby Wróżki Zębowej, aby sprawdził, czy tam wszystko w porządku. Dziwne zadanie, ale przynajmniej mógł pobyć z dala od tego hałasu. Leciał z zimnym wiatrem, który ''próbował'' go pocieszyć. Wiał mocniej, potem słabiej, unosił go w górę i w dół. Ale Jack nie reagował. Zawsze to działało, ale nie dziś. Nie kiedy jest smutny.
W siedzibie Wróżki nie było niczego niepokojącego. Znów hałas i trzepotanie małych skrzydeł. Nie chciał tu siedzieć dłużej niż to konieczne i zaraz wrócił na biegun. Popchnął drzwi patrząc cały czas w ziemię. Niechętnie popatrzył przed siebie. Zobaczył postać. Kobietę w sukni. Już chciał zapytać kim jest, ale porwał go Mikołaj odwracając go tyłem do dziewczyny.
-Jack! Już wróciłeś...-North wydawał się dziwnie zmieszany.-Chodź może....może...
-Spróbuj ciastek!-odezwał się nagle Zając wpychając mu do budzi jedno z nich.
-Kto to?-spytał Jack, kiedy przeżuł smakołyk.-Jakaś nowa?
-Aaa...ONA...Tak, można tak powiedzieć-Mikołaj próbował go zatrzymać, ale on już zmierzał do nieznajomej. Z tyłu strażnicy krzyczeli: ''Stój!'' i ''Wracaj!'', ale on udawał, że ich nie słyszy.
-Przepraszam...-odezwał się i postać odwróciła się.
I ujrzał ją. Wyglądała jak jakaś księżniczka. Jeszcze piękniejsza. Rzekła:
-Cześć, Jack...
Zemdlał.
Słyszał jakieś głosy. Coś jak...Mikołaj...
-Naraziłaś go!-podnosił głos.
-Wiem, wiem...Ale nie widziałam go tak dawno. To...to było silniejsze ode mnie.-zaraz odezwał się drugi głos. Był mu tak znany, a jednocześnie tak odległy. Upajał się nim.
-Elsa...?-rzekł otwierając oczy.
-Co mam robić?!-wykrzyknęła dziewczyna, na co zaraz dostała szybką odpowiedź:
-Zniknij!
-North!-oburzył się Jack.-Kto to był?! Kim ona jest?! Dlaczego przypomina mi ją?!
-Jack, Jack, Jack. To nie jest takie proste. Musimy wymazać ci pamięć, to za duży szok dla ciebie. Będziesz to przyswajał powoli.
-NIE!!!-krzyknął uderzając laską o podłogę. Siła była tak duża, że zamroziła Strażników. On natomiast zaczął się rozglądać.-Gdzie i kim jesteś?! Pokaż się tchórzu!
Usłyszał ciche westchnięcie, a potem pojawiła się przed nim kobieta. Elsa. Jej oczy były bardziej błękitne niż wcześniej. Włosy miały bardziej intensywny kolor. Ale to była Elsa. Jego Elsa.
-Jesteś...aniołem?-spytał skołowany. Zaśmiała się, a brzmiało to jak tysiące małych dzwoneczków grających w tym samym momencie.
-Nie.-rzekła tylko. Czekał na następne pytania.
-Więc kim? Czy jesteś Elsą?
-Tak.
-Ja...Jak to możliwe?
-Usiądźmy i wszystko ci wytłumaczę.
Jack opadł na kanapę. Ona podeszła i delikatnie usiadła. Nie tylko wyglądała jak księżniczka. tak też się zachowywała.
-Jack, wierzysz, że mogłam...ożyć?
-Ja...nie...nie wiem...
-Przepraszam. Nie powinnam ci się pokazywać.-wstała nagle i przygładziła suknię.-Wymarzę ci teraz pamięć. Powoli.
Już podniosła rękę i miała nią zamachnąć, kiedy za nią złapał. Pociągnął ją delikatnie tak, że znów siedziała na kanapie. Cały czas, nie przerwanie dotykał jej ręki. Położył ją na swojej dłoni i drugą głaskał.
-Uśmiechnij się-rozkazał spokojnie. Uśmiechnęła się słabo, albo próbowała.
Już otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy poczuła dotyk na swoich ustach. Poczuła dreszcz, który przeszedł jej całe ciało. Odwzajemniła pocałunek. To była najpiękniejsza chwila w jej życiu. To była ich chwila. Oboje chcieli, by trwała wiecznie.
Jack oderwał się od Elsy, która miała cały czas zamknięte oczy, zbliżył się do jej ucha i wyszeptał:
-Wierzę...
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko. Jack zaśmiał się.
-Kiedy umarłam byłam ''zawieszona'' pomiędzy dwoma drogami.-zaczęła wyjaśniać- Kiedy ludzie umierają albo idą do wieczności, albo są zsyłani na ziemię jako duchy, aniołowie stróżowie lub Strażnicy. Niestety, Księżycowi Opiekunowie nie wiedzieli gdzie mnie posłać. Moja dusza czekała, aż w końcu zszedł do mnie mój stary znajomy-Albert. Wyjaśnił, kim są. To ludzie, którzy za życia zasłużyli na takie miano. Księżyc obdarował ich mocami, które mogą powoływać zmarłych na odpowiednie stanowiska, ale sami nie mogą zejść na ziemię. Opiekunów jest trójka. Pierwszym jest jak już wcześniej wspominałam Albert. Księżyc ofiarował mu to stanowisko, bo nie uważał magii za przekleństwo, opiekował się nami i wierzył w nas. Drugą duszą jest twoja siostra.
-Emma?
-Tak, ona. Jest naprawdę piękną, silną kobietą. Zasłużyła sobie, bo wierzyła, że kiedy ktoś umiera, rodzi się jako ktoś inny. Całe życie wypatrywała cię z okna, myśląc, że kiedyś wrócisz. Trzecią osobą jest mężczyzna, który został pierwszym Opiekunem. Nie powiedziano mi dlaczego. Tylko, że nazywa się James.
Ale wracając. Albert powiedział, że nie wiedzą gdzie mnie przydzielić, ponieważ nie nadaję się na anioła stróża, ani na ducha, ani na Strażnika. Do wieczności też nie mogli mnie zesłać, bo trzymała mnie twoja miłość do mnie. Zdecydowali, że ześlą mnie na ziemię jako wolną duszę, a ja sama wpasuję się do otoczenia. Jak na złość zesłali mnie tuż przed tobą.
-Zaraz, jak to? Przecież cię nie widziałem...
-Tak, nikt nie mógł mnie zobaczyć, ponieważ byłam duszą. Za wszelką cenę próbowałam się z tobą porozumieć, dotknąć, przytulić, ale nic z tego. Odwrócona w stronę Księżyca powiedziałam: ''Jeżeli on mnie nie widzi, ja też nie będę na niego patrzeć'' i odeszłam. Nie miałam już swoich mocy ani ciała, więc co mogłam robić na ziemi. Poszłam do jednostki. Kazała mi to zrobić intuicja. I trafiłam idealnie na otwarcie. Byłam wzruszona, kiedy widziałam ludzi wychodzących z tego więzienia. Wszyscy byli przestraszeni i zachwyceni. Zamykali oczy i oddychali. Widziałam Melisę i Alec'a smutnych, ale wolnych. Nie widziałam Lukasa. Domyśliłam się, co się musiało stać. A potem widziałam jak znikają. Jak każdy kolejny człowiek idzie w swoją stronę. Jak się żegna. Aż w końcu zostałam sama. Nie miałam pojęcia ile potrwa mój stan. Kilka dni, miesięcy, lat? Zaczęłam oglądać ludzi. Ich zachowanie, gestykulacje, wygląd. Wcześniej nie zauważałam tego, co widziałam wtedy. Widziałam jak się zakochują. Potem ranią. Potem wracają i znowu ranią. Poznałam ich zachowania. I dzieci. Jak dorastają, jak kończą swoje osiemnaście lat. To działo się tak szybko. A ja lubiłam patrzeć, jak to wszystko się dzieje. I tak było przez pięć lat. Pewnego dnia, podczas pełni Księżyca Opiekunowie mnie wezwali. Powiedzieli, że nadal nie nadaję się na żadną z posad, ale że dużo się nauczyłam, a oni wymyślili coś idealnie dla mnie. Przemienili mój wygląd, odzyskałam swą moc i zyskałam inne. Teraz mogłam się z tobą zobaczyć. Poleciałam do Strażników i oni tak samo bali się tobie powiedzieć. Ustaliliśmy, że będziemy powoli mówić ci, co zaszło, aż twój umysł całkowicie w to uwierzy. Ala zjawiłeś się. I...to stało się szybciej niż wszyscy myśleliśmy.
-To wszystko jest takie...piękne. Jak ty, Elso.
Znów ją pocałował. Ona jednak odsunęła się od niego. Przygryzła dolną wargę i wstała z kanapy.
-Na to jeszcze przyjdzie pora.-powiedziała i machnęła ręką. Strażnicy odmarzli.-North, zabieram Jack'a. Sam rozumiesz, dawno się nie widzieliśmy. Kiedy wrócimy, będę musiała wracać do Opiekunów zdać raport. Przygotujcie go proszę.
Mikołaj kiwnął głową. Elsa odwróciła się do Jack'a.
-Chcesz poznać wszystkie moje moce?
-Jasne!
-No to chodź.
Wyszli na zimne powietrze. Oboje je lubili, dlatego uśmiechnęli się na podmuch zimnego wiatru. Elsa odeszła kawałek od ukochanego i skoczyła bardzo wysoko. Zaraz pojawiły się ogromne skrzydła jak u anioła, którymi Elsa machała powoli.
-Lecimy?-zapytała podnosząc jedną brew.
-Elsa...też chcę takie!-Jack udawał obrażone dziecko.
-Chciałbyś! Chodź bobasku, muszę szybko coś załatwić.
Lecieli razem w przestworzach. Wszystko było teraz takie proste i piękne. Jack śmiał się jak najęty i latał wokół Elsy.
-Mówiłaś coś o jakichś mocach...-powiedział lecąc przed nią.
-Taaak...no i co z tego?
-No to gadaj, oprócz władania zimą co jeszcze dostałaś?
-Mogę na przykład zniknąć-i znikła.-I pojawiać się-pojawiła.-Mogę latać na skrzydłach, jak widzisz i chować się. Mogę podróżować na Księżyc i ziemię, co będę robiła co wieczór. Mogę też wymazać pamięć, uśpić kogoś, usunąć jakieś wspomnienie. Potrafię się też teleportować, ale nie lubię tego. Umiem też odnaleźć tego, kogo chcę. To wszystkie moce, które dotąd poznałam.
-Dotąd poznałaś?
-No, tak. Może ich być jeszcze więcej, ale na razie nie chcę sprawdzać. Chodź.
Wylądowali na ziemi. Mimo iż był środek zimy, wyglądało to jak wiosna.
-Nie podoba mi się to, że tak zaniedbujesz obowiązki. Zrób prawdziwą zimę, a nie takie coś.
Jack nie musiał się dwa razy prosić. Zaraz poleciał i wywołał śnieżycę. Puch padał i padał. Dzieci powychodziły z domów i zaczęły cieszyć się zimą. Elsa wleciała w niebo i już miała odlecieć, kiedy Jack złapał ją za nadgarstek.
-Opuszczasz mnie?-zapytał.
-Masz tu coś do roboty. Dzieci czekają. Już wystarczająco długo czekały. My się jeszcze zobaczymy. Mamy przecież całą wieczność. A ja muszę coś jeszcze załatwić.
Pocałowała go w policzek, a on rozluźnił chwyt, aż w końcu ją puścił.
Elsa leciała ponad miastami. Cały czas rozmyślała o przyszłości. Tej bliskiej i dalekiej też. Wylądowała na jednym z osiedli. Domki były ta ładne i zadbane. Z jednego z nich wychodził mężczyzna. Ubrany w ładny garnitur, ale z rozwalonymi włosami. W ustach trzymał jabłko. Elsa stanęła przed nim.
-Cześć, Alec-rzekła z uśmiechem. Mężczyzna wypuściłam owoc z buzi i cały czas trzymał ją otwartą.
-Śnisz mi się, nie?-rzekł patrząc podejrzliwie.
-Nie, jestem tu. To ja, Elsa.
-Elsa? Przecież ty...
-Nie, umarło moje ciało. Chodź usiądźmy w parku i porozmawiamy.
-Nie mogę, muszę iść do pracy...
-Nie musisz. Nie dziś.
Park był wyjątkowo piękny. Dzieci bawiły się w berka, psy szczekały a ptaki śpiewały. Elsa opowiadała Alec'owi jak się tu znalazła. On słuchał jej zafascynowany opowieścią.
-Wiesz, nie poznałabym cię w tym garniturze.-rzekła na koniec.-Gdyby nie włosy. Zmieniłeś się.
-To przez Alice, moją żonę.
-Kochasz ją, prawda?
-Najbardziej na świecie.
-Jak się poznaliście?
-Wpadłem na nią, kiedy się teleportowałem. Wmówiłem jej, że spadłem z jednego z balkonów. Potem zaczęliśmy się spotykać. Ona była...jest inna niż te, które były tylko w jednostce. Zakochałem się w niej. Aż w końcu zaszła w ciążę i musieliśmy się ożenić. A teraz ja, Alice i nasz syn jesteśmy najszczęśliwszą rodziną na świecie. Ale nie mówmy o mnie. Powiedz, dlaczego przyszłaś do mnie, a nie do Melisy. Będzie zła, że nie była pierwsza.
-Chciałam, ale nie mogłam jej namierzyć. Sama nie wiem, co się stało. Czy ona...umarła?
-Nie, nie. Z jej mocą?! Nie bądź śmieszna. Teraz pomaga ludziom. W ich chorobach. Dlatego musi się ukrywać. Chodź, teleportujemy się do niej.
Znaleźli się w jakimś zaułku. Było ciemno i cicho.
-Melisa!-zawołał Alec. Długo nie było odpowiedzi, kiedy nagle pojawiła się ona. Jej kruczoczarne włosy zdążyły już urosnąć.
-Nie drzyj się!-wysyczała.-Ledwie zdążyłam się tu ukryć. Co chcesz?-jej wyraz twarzy przybrał teraz zmartwienie.-Umarł?
-Nie, ale zmartwychwstał...
Alec i Melisa. |
Elsa zdjęła niewidzialność. Przez chwile wpatrywały się w siebie ze łzami w oczach. Potem Melisa podbiegła do Elsy i przytuliła ją.
-Wiedziałam, że żyjesz-łkała.-Wiedziałam, że nie umarłaś!
-Umarłam, a to co właśnie dusisz, to tylko dusza.
-Oj przepraszam! Opowiadaj, co się stało.
Elsa już trzeci raz dziś opowiadała tą historię. Po skończeniu rzekła:
-Cieszę się, że pomagasz ludziom. Powiedz, znalazłaś miłość?
-Ona mi nie potrzebna. Po za tym, przeszkadzałaby mi tylko.
-Taaa, jasne, a co z tym przystojnym lekarzem?-wtrącił się Alec.
-Nie ma żadnego lekarza. Jesteśmy...tylko przyjaciółmi.
Zaśmiali się.
-Lukas...-nie dokończyła Elsa.
-Powiesił się. Jeszcze w jednostce.
-Tak myślałam. Muszę już iść, ale odwiedzę was wkrótce. Do zobaczenia!
Pomachali jej na pożegnanie. Było już ciemno. Wylądowała przed domem Mikołaja i schowała skrzydła. Zaraz podszedł do niej Jack.
-Nareszcie. Już Trochę się martwiłem.-rzekł łapiąc ją ze rękę.
-Nie ma o co.
I znów złączyli swe wargi. I znów poczuli dreszcz. Dotknęli się czołami.
-Kocham cię, Elso.
-Kocham cię, Jack.
Dziękuję wszystkim za to, ze byli. Ten rozdział jest jednym z najdłuższych jakie pisałam. Nie przedłużam bo mam tylko 6 minut na poprawienie błędów. Liczę, na komentarze szczere oceniające cały postęp bloga i oczywiście tan rozdział.
Aha chciałam powiedzieć tylko, że wizerunek Elsy zrobiłam sama. Zajęło mi dużo czasu znalezienie odpowiedniej fryzury i sukienki. Alec i Melisa też są wykonani przeze mnie.
Na koniec chciałam tylko pokazać mój stary Jelsowy rysunek. Jak wam się to wszystko podoba?